Witam po kolejnej długiej przerwie! Zaczął się wrzesień i nowa szkoła, zatem i więcej obowiązków, a wakacje minęły zdecydowanie za szybko i zdecydowanie zbyt burzliwie. Wiele się przez ten czas zadziało i to także trochę odbiło się na mojej twórczości, u mnie to tak, że im więcej smutku i złości, tym więcej pisania. Nie męczę już dalej, miłej lektury! :)
PS. Mam nadzieję, że podoba się Wam mój nowy szablon autorstwa Rowindale z Zaczarowanych, gdyż mnie osobiście bardzo przypadł do gustu. :>
No i zapomniałam też dodać, że bardzo przepraszam za te 'kropki' zamiast myślników, ale mam jakiś durny program do pisania i nie mogę tego nigdzie poprawić...
Rozdział IV
Statek dryfował już dobre kilka godzin, a
Hedin z trudem powstrzymywał wymioty. Nie tego się spodziewał.
Oczekiwał szybkiej i miłej podróży w towarzystwie pomocnej
załogi, nabawiając się za to choroby morskiej z zabójcą pod
pokładem i upierdliwym bardem, który – oparty o kajutę kapitana
– pobrzdękiwał cicho na swej rozstrojonej lutni. Mag dłońmi
opierał się na drewnianej burcie, twarzą do oceanu. Wtem Hedin
począł się zmieniać, a wierzcie mi lub nie – było to bardzo
nieprzyjemne uczucie. Hedin czuł, jak skręca mu się w żołądku,
przy utracie nabranej poprzez zaklęcie masie, czuł, jak pod
kapturem odrastają mu włosy, opadające już lekko na plecy, jak
nos łamie się, wracając do swej dawnej postaci, a najgorszym z
możliwych uczuć były transmutujące się oczy, które piekły,
jakby ktoś przykładał lód do krwawiącej rany. Wówczas młody
mag nie wytrzymał i przy dziarskim akompaniamencie zniewieściałej
lutni, zwymiotował za burtę. Odwrócił się, ponownie zaciągając
kaptur na głowę i obrzucił pogardliwym spojrzeniem tegoż
okrutnika. Bard wyglądem przypominał Hedinowi (ależ jak trudno
było mu to przyznać przed sobą!) księcia z bajki. Piękne, jasnobrąz loki spływały delikatnie na ramiona, a oczy schowane
były za grubymi, idealnie wyprofilowanymi ciemnymi brwiami i długimi
rzęsami, które trzepotały i trzepotały, by zwabić jakąś
damę... Jego sylwetka także godna była podziwu... Hedin skrzywił
się. Bard zachichotał i począł brzedękolić jeszcze głośniej i
dodał swój śpiew, że Hedinowi aż zjeżyły się włoski na
karku. Jakież to było paskudne fałszowanie! I dosłyszeli go także
inni...
- Ej! Ty tam! - krzyknął jeden – Albo się zamkniesz, albo będziesz dryfował na swej lutni za burtą!
W górę wystrzelił palec bardzika, wskazujący
na oprawcę.
- Jam jest Kaczeniec, podróżny i słynny poeta w całym Halavadet! - wykrzyknął swym słodkim głosikiem.
- O tej złej sławie nie pozwolimy zatem usłyszeć w Tregaron!
Bard chciał coś jeszcze dodać, ale zamarł,
zdezorientowany z szeroko otwartymi ustami, które wkrótce potem
zamknął. Hedin w duchu podziękował temu mężczyźnie. Problemy
żołądkowe zaczęły powracać, dlatego Hedin skulił się gdzieś
za beczkami na głównym pokładzie ale nie wytrzymał nawet
dwudziestu minut siedząc w jednym miejscu, toteż zaczął krążyć
po pokładzie z niezadowoloną miną. Nagle bard, zauważywszy go
najwyraźniej, uderzył cicho w strunę. Potem kolejny raz i kolejny,
aż Hedin wpadł w dziki szał, postanawiając, że odejmie sobie w
końcu tego cierpienia. Pożądne obicie mordy prawym sierpowym na
pewno nie zaszkodzi. Jak pomyślał, tak zrobił, ale był
zaskoczony takim obrotem sprawy. Kaczeniec przyłożył mu z pięści
w brodę, tak mocno, że Hedin wylądował na plecach, a w jego
ukrytym za niewidzialną barierą bagażu coś się stłukło.
Wściekły Hedin wstał, otrzepując się, a Kaczeniec z uśmiechniętą
twarzą próbował zadawać kolejne ciosy, których mag z trudem
unikał. A magii nie mógł użyć... Ich bójka po minucie została
zauważona. Ten sam mężczyzna, który próbował uciszyć
pomylonego muzykanta, wezwał straż, która stała pod pokładem,
pilnując drzwi do celi elfickiego skrytobójcy. Obojga złapała za
ramiona, a oni zaczęli się szarpać.
- Nie możecie! Nie! Nie jestem ŻADNYM pasażerem na gapę, jestem KIMŚ! Zapłaciłem waszemu wstrętnemu zwierzchnikowi za ten przeklęty rejs! - Krzyczał w niebogłosy Kaczeniec, co zaowocowało ciosem łokciem w głowę i utratą przytomności.
Zaciągnęli szamoczącego się Hedina i
prawie-nieboszczka Kaczeńca do celi, gdzie zaraz mieli zostać
przywiązani do drewnianych pali podtrzymujących pokład. Kiedy
skrępowali już jego dłonie za plecami, przyglądał się elfowi.
Jego ręce związane były za owym palem, a on kulił się na
podłodze. Spał, lub jak Hedin stwierdził – tylko udawał, że
śpi.
Elfy były piękne, jedne bardziej, drugie
mniej, ale właściwie bez wyjątku piękne. Ten elf był wyjątkowy.
Hedin zastanawiał się, co kryło się za brzydką maską, stworzoną
ze szram, delikatnych blizn, krwi, która ściekała niemal
wodospadem z jego niegdyś pięknej twarzy na nagi tors, szczupły, a
jednak wciąż dobrze zbudowany, którego przecinało mnóstwo
sączących się ran, mnóstwo dawnych, zasklepionych już blizn,
które pod powłoką musiały skrywać masę niebezpiecznych przygód,
mimo młodego wieku tego... chłopaka. Hedin szczerze mu współczuł.
Szkarłat skapywał z jego włosów i płynął pomiędzy szparami w
deskach celi.
Rzucili nieprzytomnym bardem o ziemię,
szarpnęli jego ramionami, owijając wokół grubego pala i związali
tęgim sznurem. Hedin jako jedyny stał. W końcu, znudzony, także
usiadł.
Po godzinnym rejsie, gdy Hedin prowadził
zaciętą walkę z myślami, Kaczeniec zdążył się wybudzić.
Przez chwilę coś majaczył, a potem zupełnie rozwarł powieki i
omiótł nieprzytomnym spojrzeniem celę.
- Za jakie grzechy przyszło mi tak cierpieć! - Zawył żałośnie. Hedin zupełnie nie zwracał na niego uwagi, próbował nieco rozluźnić więzy, bo plecak niemiłosiernie wbijał mu się w plecy.
- Świetnie! - Zaskrzeczał swym słodkim głosikiem. - Świetnie! - Powtórzył.
- Idealnie to skwitowałeś – Zamruczał pod nosem Hedin. - Tak naprawdę – rzekł jakby ożywiony - Mógłbyś się w końcu zamknąć.
Kaczeniec zrobił minę zbitego psa. Zwrócił
swą twarz w zupełnie inną stronę, trzepocząc sprężystymi
lokami. Zapadło długie milczenie, przerywane hałasami nad nimi.
- Kim, ty, u diabła, właściwie jesteś? - I Hedin jednak zadecydował się przeciąć tę ciszę.
Bard udał, że tego nie słyszy.
- Miałem się zamknąć... - Zaczął po kilku - jak się zdawało Hedinowi – minutach. - Leon la Fayette, zwykły oszust.
- Trudno byłoby się domyśleć – Skrzywił się mag.
- Zawsze chciałem być muzykiem... Kupiłem nawet lutnię... Kogo ja oszukuję... Ukradłem... No więc jak mówiłem zawsze chciałem być muzykiem. Ludzie nawet trochę znali mój przydomek, bo pisywałem ballady. Nieco krwawe i nie na miejscu, ale jednak. Toteż...
- Z niczego nie musisz mi się spowiadać – Przerwał mu Hedin.
Leon zmarszczył swe piękne brwi, a jego loki
zasłoniły mu czoło.
Hedinowi zdawało się, że mijają godziny,
choć w rzeczywistości minęła tylko jedna, niezwykle długa i
cicha, gdyż wszyscy troje milczeli, a statek dryfował powoli.
- Czy tylko mi się zdaje – Wtem ozwał się niezwykle głęboki głos i brzmiał tak, jakby słyszał go tylko Hedin w swojej głowie. - Czy to ty jesteś tym poszukiwanym apostatą? - Na te słowa serce Hedina zamarło, potem obiło się o żebra i podskoczyło aż do gardła, gdzie jego jeszcze nie wydobyty głos stanął.
- To ja – Odprarł sztywno. Leon skomentował to tylko krótkim 'Oh!' i wrócił do poprzedniego stanu tymczasowego omdlenia.
Elf podniósł swą długą głowę. Jego usta
wykrzywiły się w czymś, co miało wyglądać jak uśmiech, a
przypominało bardziej grymas bólu. Krew zdążyła już zaschnąć
na wargach i wyglądała jeszcze bardziej przerażająco.
- Ścigają mnie.
- Kto?
- Wszyscy. Templariusze, bandyci, Łowcy Głów... - Zaczął, jednak mu przerwano.
- Łowcy... Głów? - Elf wyprostował się, jego uszy wzniosły się w górę, sprawiając wrażenie jeszcze dłuższych.
- Spotkałem jedną z nich, w karczmie, w Sehafen, zdeportowałem się, gdy tylko dowiedziałem się kim jest... - Ugryzł się w język, zdając sobie sprawę, że jest nazbyt ufny.
- To... wszystko?
- Wszystko. - Hedin odwrócił głowę. Jego czarne włosy zatrzepotały niczym skrzydła kruka.
- Mayladen – rzucił nagle, po chwili, jakby przedtem szukał w głowie tylko odpowiedniego nazwiska.
Mag zmierzył go podejrzliwym wzrokiem.
- Jeśli mnie uwolnisz, przysięgam strzec cię dzień i noc przed nimi.
- Co? - Wytrzeszczył na niego oczy.
Elf drażnił go swoim spojrzeniem.
- Słyszałeś – Rzekł.
- Nie rozumiem – Odparł mu Hedin.
Leon przysłuchiwał się rozmowie z zamyśloną
twarzą.
- Rozpoznałbym ich. Dawniej miałem z nimi doczynienia. Jeśli tylko mnie uwolinisz, przysięgam cię bronić...
- Nie.
- Co? - Tym razem źrenice elfa stały się jakby bardziej widoczne śród czerni jego oczu – były małe, ściśnięte, wibrujące.
- Słyszałeś – Rzucił krótko Hedin z krzywym uśmiechem.
- Elfy zawsze spłacają swój dług – Wykrztusił przez zęby.
- Na pewno nie urodzeni mordercy – Odgryzł się Hedin.
***
Statek dobił do brzegu i wylali się z niego
pasażerowie. Hedin został wyprowadzony spod pokładu i przyglądał
się, jak ludzie wyładowują towar. Portmerioth leżało na północy
kraju, który, im dalej na południe był coraz chłodniejszy, gdyż
dalej na zachodzie rozciągała się Zima – mroźna, niezamieszkała
przez człowieka kraina o niezbadanych dotąd terenach. Toteż owe
miasteczko portowe należało do jednych z cieplejszych miast w
Dalekich Królestwach.
Leon zniknął gdzieś w tłumie, mag stał zaś
nad brzegiem i odprowadzał wzrokiem elfickiego skrytobójcę, który
patrzył się na Hedina, jak na bezbronną ofiarę, którą miał za
chwilę pochwycić i zatopić w ciele swe drapieżne pazury. Oprócz
tego miasto zdawało się tętnić życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz