czwartek, 12 września 2013

Rozdział IV

Witam po kolejnej długiej przerwie! Zaczął się wrzesień i nowa szkoła, zatem i więcej obowiązków, a wakacje minęły zdecydowanie za szybko i zdecydowanie zbyt burzliwie. Wiele się przez ten czas zadziało i to także trochę odbiło się na mojej twórczości, u mnie to tak, że im więcej smutku i złości, tym więcej pisania. Nie męczę już dalej, miłej lektury! :)
PS. Mam nadzieję, że podoba się Wam mój nowy szablon autorstwa Rowindale z Zaczarowanych, gdyż mnie osobiście bardzo przypadł do gustu. :>
No i zapomniałam też dodać, że bardzo przepraszam za te 'kropki' zamiast myślników, ale mam jakiś durny program do pisania i nie mogę tego nigdzie poprawić...


Rozdział IV

    Statek dryfował już dobre kilka godzin, a Hedin z trudem powstrzymywał wymioty. Nie tego się spodziewał. Oczekiwał szybkiej i miłej podróży w towarzystwie pomocnej załogi, nabawiając się za to choroby morskiej z zabójcą pod pokładem i upierdliwym bardem, który – oparty o kajutę kapitana – pobrzdękiwał cicho na swej rozstrojonej lutni. Mag dłońmi opierał się na drewnianej burcie, twarzą do oceanu. Wtem Hedin począł się zmieniać, a wierzcie mi lub nie – było to bardzo nieprzyjemne uczucie. Hedin czuł, jak skręca mu się w żołądku, przy utracie nabranej poprzez zaklęcie masie, czuł, jak pod kapturem odrastają mu włosy, opadające już lekko na plecy, jak nos łamie się, wracając do swej dawnej postaci, a najgorszym z możliwych uczuć były transmutujące się oczy, które piekły, jakby ktoś przykładał lód do krwawiącej rany. Wówczas młody mag nie wytrzymał i przy dziarskim akompaniamencie zniewieściałej lutni, zwymiotował za burtę. Odwrócił się, ponownie zaciągając kaptur na głowę i obrzucił pogardliwym spojrzeniem tegoż okrutnika. Bard wyglądem przypominał Hedinowi (ależ jak trudno było mu to przyznać przed sobą!) księcia z bajki. Piękne, jasnobrąz loki spływały delikatnie na ramiona, a oczy schowane były za grubymi, idealnie wyprofilowanymi ciemnymi brwiami i długimi rzęsami, które trzepotały i trzepotały, by zwabić jakąś damę... Jego sylwetka także godna była podziwu... Hedin skrzywił się. Bard zachichotał i począł brzedękolić jeszcze głośniej i dodał swój śpiew, że Hedinowi aż zjeżyły się włoski na karku. Jakież to było paskudne fałszowanie! I dosłyszeli go także inni...
  • Ej! Ty tam! - krzyknął jeden – Albo się zamkniesz, albo będziesz dryfował na swej lutni za burtą!
W górę wystrzelił palec bardzika, wskazujący na oprawcę.
  • Jam jest Kaczeniec, podróżny i słynny poeta w całym Halavadet! - wykrzyknął swym słodkim głosikiem.
  • O tej złej sławie nie pozwolimy zatem usłyszeć w Tregaron!
Bard chciał coś jeszcze dodać, ale zamarł, zdezorientowany z szeroko otwartymi ustami, które wkrótce potem zamknął. Hedin w duchu podziękował temu mężczyźnie. Problemy żołądkowe zaczęły powracać, dlatego Hedin skulił się gdzieś za beczkami na głównym pokładzie ale nie wytrzymał nawet dwudziestu minut siedząc w jednym miejscu, toteż zaczął krążyć po pokładzie z niezadowoloną miną. Nagle bard, zauważywszy go najwyraźniej, uderzył cicho w strunę. Potem kolejny raz i kolejny, aż Hedin wpadł w dziki szał, postanawiając, że odejmie sobie w końcu tego cierpienia. Pożądne obicie mordy prawym sierpowym na pewno nie zaszkodzi. Jak pomyślał, tak zrobił, ale był zaskoczony takim obrotem sprawy. Kaczeniec przyłożył mu z pięści w brodę, tak mocno, że Hedin wylądował na plecach, a w jego ukrytym za niewidzialną barierą bagażu coś się stłukło. Wściekły Hedin wstał, otrzepując się, a Kaczeniec z uśmiechniętą twarzą próbował zadawać kolejne ciosy, których mag z trudem unikał. A magii nie mógł użyć... Ich bójka po minucie została zauważona. Ten sam mężczyzna, który próbował uciszyć pomylonego muzykanta, wezwał straż, która stała pod pokładem, pilnując drzwi do celi elfickiego skrytobójcy. Obojga złapała za ramiona, a oni zaczęli się szarpać.
  • Nie możecie! Nie! Nie jestem ŻADNYM pasażerem na gapę, jestem KIMŚ! Zapłaciłem waszemu wstrętnemu zwierzchnikowi za ten przeklęty rejs! - Krzyczał w niebogłosy Kaczeniec, co zaowocowało ciosem łokciem w głowę i utratą przytomności.
Zaciągnęli szamoczącego się Hedina i prawie-nieboszczka Kaczeńca do celi, gdzie zaraz mieli zostać przywiązani do drewnianych pali podtrzymujących pokład. Kiedy skrępowali już jego dłonie za plecami, przyglądał się elfowi. Jego ręce związane były za owym palem, a on kulił się na podłodze. Spał, lub jak Hedin stwierdził – tylko udawał, że śpi.
Elfy były piękne, jedne bardziej, drugie mniej, ale właściwie bez wyjątku piękne. Ten elf był wyjątkowy. Hedin zastanawiał się, co kryło się za brzydką maską, stworzoną ze szram, delikatnych blizn, krwi, która ściekała niemal wodospadem z jego niegdyś pięknej twarzy na nagi tors, szczupły, a jednak wciąż dobrze zbudowany, którego przecinało mnóstwo sączących się ran, mnóstwo dawnych, zasklepionych już blizn, które pod powłoką musiały skrywać masę niebezpiecznych przygód, mimo młodego wieku tego... chłopaka. Hedin szczerze mu współczuł. Szkarłat skapywał z jego włosów i płynął pomiędzy szparami w deskach celi.
Rzucili nieprzytomnym bardem o ziemię, szarpnęli jego ramionami, owijając wokół grubego pala i związali tęgim sznurem. Hedin jako jedyny stał. W końcu, znudzony, także usiadł.
Po godzinnym rejsie, gdy Hedin prowadził zaciętą walkę z myślami, Kaczeniec zdążył się wybudzić. Przez chwilę coś majaczył, a potem zupełnie rozwarł powieki i omiótł nieprzytomnym spojrzeniem celę.
  • Za jakie grzechy przyszło mi tak cierpieć! - Zawył żałośnie. Hedin zupełnie nie zwracał na niego uwagi, próbował nieco rozluźnić więzy, bo plecak niemiłosiernie wbijał mu się w plecy.
  • Świetnie! - Zaskrzeczał swym słodkim głosikiem. - Świetnie! - Powtórzył.
  • Idealnie to skwitowałeś – Zamruczał pod nosem Hedin. - Tak naprawdę – rzekł jakby ożywiony - Mógłbyś się w końcu zamknąć.
Kaczeniec zrobił minę zbitego psa. Zwrócił swą twarz w zupełnie inną stronę, trzepocząc sprężystymi lokami. Zapadło długie milczenie, przerywane hałasami nad nimi.
  • Kim, ty, u diabła, właściwie jesteś? - I Hedin jednak zadecydował się przeciąć tę ciszę.
Bard udał, że tego nie słyszy.
  • Miałem się zamknąć... - Zaczął po kilku - jak się zdawało Hedinowi – minutach. - Leon la Fayette, zwykły oszust.
  • Trudno byłoby się domyśleć – Skrzywił się mag.
  • Zawsze chciałem być muzykiem... Kupiłem nawet lutnię... Kogo ja oszukuję... Ukradłem... No więc jak mówiłem zawsze chciałem być muzykiem. Ludzie nawet trochę znali mój przydomek, bo pisywałem ballady. Nieco krwawe i nie na miejscu, ale jednak. Toteż...
  • Z niczego nie musisz mi się spowiadać – Przerwał mu Hedin.
Leon zmarszczył swe piękne brwi, a jego loki zasłoniły mu czoło.
Hedinowi zdawało się, że mijają godziny, choć w rzeczywistości minęła tylko jedna, niezwykle długa i cicha, gdyż wszyscy troje milczeli, a statek dryfował powoli.
  • Czy tylko mi się zdaje – Wtem ozwał się niezwykle głęboki głos i brzmiał tak, jakby słyszał go tylko Hedin w swojej głowie. - Czy to ty jesteś tym poszukiwanym apostatą? - Na te słowa serce Hedina zamarło, potem obiło się o żebra i podskoczyło aż do gardła, gdzie jego jeszcze nie wydobyty głos stanął.
  • To ja – Odprarł sztywno. Leon skomentował to tylko krótkim 'Oh!' i wrócił do poprzedniego stanu tymczasowego omdlenia.
Elf podniósł swą długą głowę. Jego usta wykrzywiły się w czymś, co miało wyglądać jak uśmiech, a przypominało bardziej grymas bólu. Krew zdążyła już zaschnąć na wargach i wyglądała jeszcze bardziej przerażająco.
  • Ścigają mnie.
  • Kto?
  • Wszyscy. Templariusze, bandyci, Łowcy Głów... - Zaczął, jednak mu przerwano.
  • Łowcy... Głów? - Elf wyprostował się, jego uszy wzniosły się w górę, sprawiając wrażenie jeszcze dłuższych.
  • Spotkałem jedną z nich, w karczmie, w Sehafen, zdeportowałem się, gdy tylko dowiedziałem się kim jest... - Ugryzł się w język, zdając sobie sprawę, że jest nazbyt ufny.
  • To... wszystko?
  • Wszystko. - Hedin odwrócił głowę. Jego czarne włosy zatrzepotały niczym skrzydła kruka.
  • Mayladen – rzucił nagle, po chwili, jakby przedtem szukał w głowie tylko odpowiedniego nazwiska.
Mag zmierzył go podejrzliwym wzrokiem.
  • Jeśli mnie uwolnisz, przysięgam strzec cię dzień i noc przed nimi.
  • Co? - Wytrzeszczył na niego oczy.
Elf drażnił go swoim spojrzeniem.
  • Słyszałeś – Rzekł.
  • Nie rozumiem – Odparł mu Hedin.
Leon przysłuchiwał się rozmowie z zamyśloną twarzą.
  • Rozpoznałbym ich. Dawniej miałem z nimi doczynienia. Jeśli tylko mnie uwolinisz, przysięgam cię bronić...
  • Nie.
  • Co? - Tym razem źrenice elfa stały się jakby bardziej widoczne śród czerni jego oczu – były małe, ściśnięte, wibrujące.
  • Słyszałeś – Rzucił krótko Hedin z krzywym uśmiechem.
  • Elfy zawsze spłacają swój dług – Wykrztusił przez zęby.
  • Na pewno nie urodzeni mordercy – Odgryzł się Hedin.
***
               Statek dobił do brzegu i wylali się z niego pasażerowie. Hedin został wyprowadzony spod pokładu i przyglądał się, jak ludzie wyładowują towar. Portmerioth leżało na północy kraju, który, im dalej na południe był coraz chłodniejszy, gdyż dalej na zachodzie rozciągała się Zima – mroźna, niezamieszkała przez człowieka kraina o niezbadanych dotąd terenach. Toteż owe miasteczko portowe należało do jednych z cieplejszych miast w Dalekich Królestwach.
Leon zniknął gdzieś w tłumie, mag stał zaś nad brzegiem i odprowadzał wzrokiem elfickiego skrytobójcę, który patrzył się na Hedina, jak na bezbronną ofiarę, którą miał za chwilę pochwycić i zatopić w ciele swe drapieżne pazury. Oprócz tego miasto zdawało się tętnić życiem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz