sobota, 25 maja 2013

Prolog


Prolog

Rowindale, ukryty w zaroślach, czekał na znak. Począł się niepokoić, gdyż długo nie nadchodził. Coś musiało się stać. Ksenia, jak dotąd, jeszcze nigdy go nie zawiodła. Zdążyło się już ściemnić, a był całkiem sam. Nie zabrał nikogo do pomocy, gdyż uznał tę misję za zbyt niebezpieczną. Jednak teraz okazało się, że postąpił błędnie. Musiał iść, by sprawdzić, co się stało. Szedł lasem, od czasu do czasu oglądając się za siebie, ale niczego nie spostrzegł. Było dziwnie cicho. Bardzo dziwnie cicho. Wreszcie wyłonił się z lasu, wkraczając na otwartą przestrzeń, z której było widać wioskę, a gdzieś w oddali majaczyło miasto: potężny i majestatyczny Ulfgrad. To, co wówczas ujrzał Rowindale, zdawało się być jakimś koszmarem. Osada stała w płomieniach, odznaczając się wśród czerniejącego nieba. Ogniste języki trawiły słomiane dachy, ludzie uciekali w popłochu, a ich przeraźliwe jęki niosły się po całej dolinie. Zapach palonych ciał uderzał go w nozdrza, dym piekł w oczy. Dlatego nie przyszli. Rowindale, nie zastanawiając się, co robi, i czemu to robi, ruszył biegiem na ratunek. Zobaczył swoich przyjaciół, którzy nie pojawili się w lesie, ale którzy bohatersko przedzierali się przez dym, wyciągając dzieci z chałup, czy przynosząc wodę ze studni. Cała Szara Kompania gasiła pożar, który rozprzestrzeniał się w zawrotnym tempie w stronę drzew.
Nie pozwólcie, by ogień spalił las!
Las św. Cedryka nie mógł upaść. To nie był zwyczajny las. To była puszcza, której strzegły duchy. Płuca całego kraju nie mogły upaść.
Rowindale rzucił się w płomienie, by wspomóc towarzyszy. Gasił ogień wszystkimi możliwymi sposobami.
I wtedy pojawiło się dziecko. Niosła je jakaś stara, pomarszczona kobieta, cała umorusana czarną sadzą. Jej postrzępione ubrania rwały się w stronę ognia. Rowindale spojrzał na nią.
- Błagam, panie, weź to dziecko. Znalazłam je w chacie, nie wiem czy żyje, błagam... panie!
Rowindale nie zawahał się, wziął od staruszki zawiniątko, które ciaśniej obwiązał szmatami, by dym nie przedostał się do nosa. Dziecko żyło, ale spało i, o dziwo, było w bardzo dobrym stanie.
Dziękuję. - Rzekła, uśmiechając się słabo i padła na spopielałą ziemię.

Rowindale ujrzał w oddali biegnącą do niego i wykrzykującą jego imię Ksenię, której zwykle włosy po pas, teraz były zwęglone i dosięgały do uszu, połowa jej głowy została oszpecona przez płomienie. 
- Co się stało? - Rzucił w jej kierunku.
- Zaatakowali nas od drugiej strony, kiedy czekałeś na nasz znak... Tak mi przykro... Nie jestem godna, by być twoim zastępcą. Wysłałam oddział w stronę wioski, musiałam... Musiałam im pomóc. Gdybym tylko wiedziała... - Rowindale dostrzegł strach, jak i determinację, a te emocje niemalże łączyły się z odbiciem płomieni w jej oczach.
- Postąpiłaś jak prawdziwa Szara Kompanka, każdy powinien brać z ciebie przykład.
Ksenia uśmiechnęła się blado i spojrzała na zawiniątko.
Co to za dziecko?
Nim Rowindale zdążył udzielić odpowiedzi na to pytanie, dom za nimi buchnął ogromnym ogniem, który wystrzelił w górę, plując wokół siebie deszczem iskier. Ale wówczas coś się stało. Nim przedziwny płomień zdążył rozrosnąć się na dobre, czas jakby zwolnił, a coś spod piersi Rowindale'a wyrwało się i wyzionęło z siebie lodowaty oddech, który zamroził całą okolicę. Poczuł, jak serce mu zamarza, paliczki kostnieją, a oczy widzą mroźną ciemność. Mężczyzna upadł na plecy, ochraniając tym samym dziecko. Wydał z siebie stłumiony jęk, który uleciał wraz z białą parą z jego ust. Po raz ostatni spojrzał na zawiniątko, które niewzruszone dalej smacznie drzemało. Ksenia wpatrywała się w to wszystko przerażona, jej łzy odbijały szklany widok, który otaczał ich zewsząd. Ludzie dziękowali bogom za taki splot wydarzeń, tylko Ksenia, która stała teraz pochylona nad swoim przyjacielem, dobrze wiedziała, że to nie bogowie, tylko to dziecko. Musiała je stąd zabrać, jak najszybciej. Nie miała pojęcia gdzie, nie mogła go tak pozostawić, nie mogła zabrać do siedziby Szarej Kompanii, ani do miasta. Musiała je zabrać z dala od Templariuszy. Tak, to dziecko było magiczne. To dziecko nie było szkolone, a już jako zapewne niespełnaroczny szkrab, miało tak potężną ilość Mocy w sobie.
Żegnaj, towarzyszu. - Ucałowała mężczyznę w czoło, zamknęła mu powieki, po czym zabrała z jego dłoni młodego czarodzieja.
Dziecko nagle wybudziło się z twardego snu, po czym otworzyło oczy. Ksenia zobaczyła je przez dziurę w materiale. To nie były zwyczajne oczy. Były błękitne i skrzące się niczym lazuryt, zimne jak lód, który przed chwilą wyczarował. Ksenia czuła, że musi chronić te oczy bezwzględu na wszystko, dlatego zanim wyruszyła, pożegnała Szarą Kompanię. Musiała się udać do jakiejś kapłanki, może i do wieszczki, osoby o tęgim umyśle, która mogłaby zagwarantować jej dyskretność.

Dotarła tam, kiedy świtało. Było trudno, jednak udało się. Kościół był średnio przyjaźnie wyglądającym miejscem, mimo tego dawał poczucie bezpieczeństwa. Budynek właściwie nie leżał w środku stolicy, tylko przed jej murami.
Aby nie wzbudzać podejrzeń, Ksenia musiała przebrać postrzępione łachmany w ubranie zwykłej wieśniaczki, zawiązując chustę na kępki włosów, które jej zostały. Małego maga przywiązała sobie do piersi grubym materiałem.
- Potrzebuję pomówić z Najwyższą – Rzekła do jednej ze służących.
Elfka skłoniła się lekko, nie utrzymując kontaktu wzrokowego z nowo przybyłą, ani nie mówiąc nic do niej, po czym zaprowadziła gościa do kwater. Otworzyła drzwi do jednej z nich, ponownie się kłaniając. Przy biurku siedziała nieco tęga kobieta z niezwykle miłym wyrazem twarzy.
- Dziękuję, Lorelei, możesz odejść. - Na jej prośbę, elfka zatrzasnęła za sobą drzwi, a kapłanka zwróciła głowę w stronę Ksenii.
- Wieszczka zapowiedziała twoje przybycie, dlatego przygotowałam niezbędne dokumenty. Proszę, usiądź. - Wskazała dłonią krzesło naprzeciw niej.
Kobieta położyła przed nią starą, zżółkniałą książkę, postrzępioną i pozaginaną na brzegach, ręcznie spisywaną.

Zrodzi się w płomieniach, płomienie zgasi
Nie zionąc płomieniem, lodem zaś będzie

Mrok ogarnie pola, mrok nastanie wieczny
Księżyc nie zgaśnie nigdy na jego mocy

Serce człowiek stracił, gdym był w jego pieczy
Sercem będzie człowiek, com uczynił właśnie

Magia będzie wielka, zrodzony z niej
Wskrzeszony płomień nigdy nie wygaśnie
Przerażona Ksenia odsunęła od siebie księgę i spojrzała na kapłankę.
Nie możesz pozwolić, by to się wydostało na zewnątrz. On musi trafić pod wodzę templariuszy. Musisz mi go oddać.
- Nigdy! - Krzyknęła Ksenia, otuliła dziecko, po czym wybiegła z kwater, o mało nie wywracając się na schodach. Elfia służąca wytrzeszczyła na nią oczy, po czym wskazała jej tylne wyjście.
Kobieta tylko skinęła jej w podziękowaniu głową i uciekła w stronę głuszy.

Błądząc wśród drzew kilka godzin, w końcu natrafiła na rozpadającą się chatę. Prawdopodobnie była opuszczona, dlatego weszła bez wahania. Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie, a podłoga jęczała pod każdym postawionym krokiem. Pomieszczenie mieściło w sobie gliniany piecyk, nad którym wisiała półka, taszcząca mnóstwo wysuszonych ziół. Wyszła nabrać wody ze studni, wróciła i zawiesiła rondelek nad piecem, wrzuciła składniki, które rozpoznała i zaczęła gotować napar. Zupa wystarczyła dla nich obojga.
Przez trzy dni Ksenia i mag mieszkali w chacie. Ona nie wiedziała, dokąd ruszyć, gdzie się schronić. W lesie wszystko było inne. Las miał duszę, drzewa szeptały pomiędzy sobą, zderzając się drewnianymi palcami, strumień, który płynął nieopodal, szemrał opowieści. Ptaki wzbijały się wysoko, zwiastując płaczące niebo.
I dnia pierwszego, kiedy deszcz dotknął trawy, drzwi do chaty otworzyły się.
- Ten dom nie jest opuszczony. - Zagrzmiał głos przed nimi.
W drzwiach stanęła kobieta w długiej sukni obwiązanej starym, brudnym fartuchem, trzymająca wiadro wody ze studni. Ksenia przycisnęła malca do piersi.
Nie zrobię mu krzywdy - rzekła – Możesz być spokojna.
Obie wymieniały przez chwilę spojrzenia. Nieznany domownik lustrował ją tajemniczym wzrokiem.
- Słyszałam, co się stało.
Ksenia spuściła głowę.
- Ten chłopak jest magiem – Wskazała dłonią na zawiniątko. - Od dwóch dni wiatr przemyka przez uliczki Ulfgradu, szepcząc historię o dziecku, które zmieniło ogień w sople lodu wysokie na dwadzieścia stóp.
Zielarka odłożyła wiadro i podeszła bliżej.
Pokaż mi go – Wystawiła ręce.
Wahając się chwilę, Szara Kompanka ostatecznie podała dziecko nieznajomej.
Jestem Beltane z Towerage, druidka. - Beltane trzymała dziecko w ramionach, jak własne, jakby już kiedyś je trzymała, jakby je znała od urodzenia. - Znam matkę tego dziecka... Biedaczka, nic nie wiedziała... Oddała go do wioski zupełnie nieświadoma konsekwencji...
- Kim jest zatem jego matka?
- Nikim, kogo imię już byś kiedyś słyszała. Młoda i biedna dziewczyna, która zmuszona była zamieszkać w burdelu ze względu na swoją rodzinę. Imię ojca zaś znasz, jedyny, kto mógłby zostać jego ojcem, jedyny czarodziej, który ma prawo robić to, na co ma ochotę, gdzie i kiedy chce.
- Ruben Mac Ibar – szepnęła Ksenia.

Ruben Mac Ibar nie był człowiekiem honoru jak przystało na maga. Mieszkał w zamku, bo mu na to przyzwolono. Czego tylko zapragnął zaraz dostawał. Nauczyciel Logana Greenfielda, syna i następcy króla.
Jego codzienność była monotonna, gdy trafił do własnych komnat po raz pierwszy. Dostał nawet strażnika, który dzień w dzień stał przed jego drzwiami i nie spuszczał z niego oka nawet przy wieczerzach, gdy zasiadał na drugim miejscu po prawicy monarchy. Z czasem jego życie stawało się w oczach nudne, dlatego pierwszą osobą, jaką obrał sobie za cel był jego Templariusz. Ich nienawiść zrodziła się w przyjaźń, dzięki czemuś, czym nazywano alkoholem. Jego życie stało się równie wybuchowe jak on sam. Stał się stałym bywalcem we wszystkich zamtuzach w mieście, wszystkich karczmach i oberżach, co chciał, to miał. I nikt się przed nim nie ugiął. Nawet król.
- To dziecko... Będzie powodem wielu konfliktów w przyszłości. Nie chodzi tu o jego ojca. Jego moc jest potężna, a znaczy to, że jego ciało przejmą demony, które mogą zmieść z ziemi wszystkie królestwa. On nigdy nie powinien był się urodzić, nigdy nie powinien żyć. Ale to nie jego wina.
Patrząc w oczy chłopca, Beltane wiedziała, że powinien być już dawno martwy, chociaż wcale nie chciałaby jego śmierci.
- Musisz stąd odejść. Zajmę się dzieckiem, będę chować jak własne, nikt się o nim nie dowie.
- Im starszy będzie, tym jego moce przybierać będą na sile.
- Ale to jedyny sposób, by przeżył.


1 komentarz:

  1. Cześć, z tej strony Jill z Zaczarowane Szablony. Przy pobraniu szablonu pisałaś, ze bierzesz udział w losowania... i wygrałaś! Więcej informacji znajdziesz w notce [562-566]
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń