Prolog
Rowindale,
ukryty w zaroślach, czekał na znak. Począł się niepokoić, gdyż
długo nie nadchodził. Coś musiało się stać. Ksenia, jak dotąd,
jeszcze nigdy go nie zawiodła. Zdążyło się już ściemnić, a
był całkiem sam. Nie zabrał nikogo do pomocy, gdyż uznał tę
misję za zbyt niebezpieczną. Jednak teraz okazało się, że
postąpił błędnie. Musiał iść, by sprawdzić, co się stało.
Szedł lasem, od czasu do czasu oglądając się za siebie, ale
niczego nie spostrzegł. Było dziwnie cicho. Bardzo dziwnie cicho.
Wreszcie wyłonił się z lasu, wkraczając na otwartą przestrzeń,
z której było widać wioskę, a gdzieś w oddali majaczyło miasto:
potężny i majestatyczny Ulfgrad. To, co wówczas ujrzał Rowindale,
zdawało się być jakimś koszmarem. Osada stała w płomieniach,
odznaczając się wśród czerniejącego nieba. Ogniste języki
trawiły słomiane dachy, ludzie uciekali w popłochu, a ich
przeraźliwe jęki niosły się po całej dolinie. Zapach palonych
ciał uderzał go w nozdrza, dym piekł w oczy. Dlatego nie
przyszli. Rowindale, nie
zastanawiając się, co robi, i czemu to robi, ruszył biegiem na
ratunek. Zobaczył swoich przyjaciół, którzy nie pojawili się w
lesie, ale którzy bohatersko przedzierali się przez dym, wyciągając
dzieci z chałup, czy przynosząc wodę ze studni. Cała Szara
Kompania gasiła pożar, który rozprzestrzeniał się w zawrotnym
tempie w stronę drzew.
- Nie pozwólcie,
by ogień spalił las!
Las św. Cedryka
nie mógł upaść. To nie był zwyczajny las. To była puszcza,
której strzegły duchy. Płuca całego kraju nie mogły upaść.
Rowindale rzucił
się w płomienie, by wspomóc towarzyszy. Gasił ogień wszystkimi
możliwymi sposobami.
I wtedy pojawiło
się dziecko. Niosła je jakaś stara, pomarszczona kobieta, cała
umorusana czarną sadzą. Jej postrzępione ubrania rwały się w
stronę ognia. Rowindale spojrzał na nią.
- Błagam, panie,
weź to dziecko. Znalazłam je w chacie, nie wiem czy żyje,
błagam... panie!
Rowindale nie
zawahał się, wziął od staruszki zawiniątko, które ciaśniej
obwiązał szmatami, by dym nie przedostał się do nosa. Dziecko
żyło, ale spało i, o dziwo, było w bardzo dobrym stanie.
- Dziękuję. -
Rzekła, uśmiechając się słabo i padła na spopielałą ziemię.
Rowindale ujrzał
w oddali biegnącą do niego i wykrzykującą jego imię Ksenię,
której zwykle włosy po pas, teraz były zwęglone i dosięgały do
uszu, połowa jej głowy została oszpecona przez płomienie.
- Co się stało? -
Rzucił w jej kierunku.
- Zaatakowali nas
od drugiej strony, kiedy czekałeś na nasz znak... Tak mi
przykro... Nie jestem godna, by być twoim zastępcą. Wysłałam
oddział w stronę wioski, musiałam... Musiałam im pomóc. Gdybym
tylko wiedziała... - Rowindale dostrzegł strach, jak i
determinację, a te emocje niemalże łączyły się z odbiciem
płomieni w jej oczach.
- Postąpiłaś jak
prawdziwa Szara Kompanka, każdy powinien brać z ciebie przykład.
Ksenia uśmiechnęła
się blado i spojrzała na zawiniątko.
- Co to za dziecko?
Nim Rowindale
zdążył udzielić odpowiedzi na to pytanie, dom za nimi buchnął
ogromnym ogniem, który wystrzelił w górę, plując wokół siebie
deszczem iskier. Ale wówczas coś się stało. Nim przedziwny
płomień zdążył rozrosnąć się na dobre, czas jakby zwolnił, a
coś spod piersi Rowindale'a wyrwało się i wyzionęło z siebie
lodowaty oddech, który zamroził całą okolicę. Poczuł, jak serce
mu zamarza, paliczki kostnieją, a oczy widzą mroźną ciemność.
Mężczyzna upadł na plecy, ochraniając tym samym dziecko. Wydał z
siebie stłumiony jęk, który uleciał wraz z białą parą z jego
ust. Po raz ostatni spojrzał na zawiniątko, które niewzruszone
dalej smacznie drzemało. Ksenia wpatrywała się w to wszystko
przerażona, jej łzy odbijały szklany widok, który otaczał ich
zewsząd. Ludzie dziękowali bogom za taki splot wydarzeń, tylko
Ksenia, która stała teraz pochylona nad swoim przyjacielem, dobrze
wiedziała, że to nie bogowie, tylko to dziecko. Musiała je stąd
zabrać, jak najszybciej. Nie miała pojęcia gdzie, nie mogła go
tak pozostawić, nie mogła zabrać do siedziby Szarej Kompanii, ani
do miasta. Musiała je zabrać z dala od Templariuszy. Tak, to
dziecko było magiczne. To dziecko nie było szkolone, a już jako
zapewne niespełnaroczny szkrab, miało tak potężną ilość Mocy w
sobie.
- Żegnaj,
towarzyszu. - Ucałowała mężczyznę w czoło, zamknęła mu
powieki, po czym zabrała z jego dłoni młodego czarodzieja.
Dziecko nagle
wybudziło się z twardego snu, po czym otworzyło oczy. Ksenia
zobaczyła je przez dziurę w materiale. To nie były zwyczajne oczy.
Były błękitne i skrzące się niczym lazuryt, zimne jak lód,
który przed chwilą wyczarował. Ksenia czuła, że musi chronić te
oczy bezwzględu na wszystko, dlatego zanim wyruszyła, pożegnała
Szarą Kompanię. Musiała się udać do jakiejś kapłanki, może i
do wieszczki, osoby o tęgim umyśle, która mogłaby zagwarantować
jej dyskretność.
Dotarła tam,
kiedy świtało. Było trudno, jednak udało się. Kościół był
średnio przyjaźnie wyglądającym miejscem, mimo tego dawał
poczucie bezpieczeństwa. Budynek właściwie nie leżał w środku
stolicy, tylko przed jej murami.
Aby nie wzbudzać
podejrzeń, Ksenia musiała przebrać postrzępione łachmany w
ubranie zwykłej wieśniaczki, zawiązując chustę na kępki włosów,
które jej zostały. Małego maga przywiązała sobie do piersi
grubym materiałem.
- Potrzebuję
pomówić z Najwyższą – Rzekła do jednej ze służących.
Elfka skłoniła
się lekko, nie utrzymując kontaktu wzrokowego z nowo przybyłą,
ani nie mówiąc nic do niej, po czym zaprowadziła gościa do
kwater. Otworzyła drzwi do jednej z nich, ponownie się kłaniając.
Przy biurku siedziała nieco tęga kobieta z niezwykle miłym wyrazem
twarzy.
- Dziękuję,
Lorelei, możesz odejść. - Na jej prośbę, elfka zatrzasnęła za
sobą drzwi, a kapłanka zwróciła głowę w stronę Ksenii.
- Wieszczka
zapowiedziała twoje przybycie, dlatego przygotowałam niezbędne
dokumenty. Proszę, usiądź. - Wskazała dłonią krzesło
naprzeciw niej.
Kobieta położyła
przed nią starą, zżółkniałą książkę, postrzępioną i
pozaginaną na brzegach, ręcznie spisywaną.
Zrodzi się w
płomieniach, płomienie zgasi
Nie
zionąc płomieniem, lodem zaś będzie
Mrok
ogarnie pola, mrok nastanie wieczny
Księżyc
nie zgaśnie nigdy na jego mocy
Serce
człowiek stracił, gdym był w jego pieczy
Sercem
będzie człowiek, com uczynił właśnie
Magia
będzie wielka, zrodzony z niej
Wskrzeszony
płomień nigdy nie wygaśnie
Przerażona Ksenia
odsunęła od siebie księgę i spojrzała na kapłankę.
- Nie możesz
pozwolić, by to się wydostało na zewnątrz. On musi trafić pod
wodzę templariuszy. Musisz mi go oddać.
- Nigdy! -
Krzyknęła Ksenia, otuliła dziecko, po czym wybiegła z kwater, o
mało nie wywracając się na schodach. Elfia służąca
wytrzeszczyła na nią oczy, po czym wskazała jej tylne wyjście.
Kobieta tylko
skinęła jej w podziękowaniu głową i uciekła w stronę głuszy.
Błądząc wśród
drzew kilka godzin, w końcu natrafiła na rozpadającą się chatę.
Prawdopodobnie była opuszczona, dlatego weszła bez wahania. Drzwi
zaskrzypiały przeraźliwie, a podłoga jęczała pod każdym
postawionym krokiem. Pomieszczenie mieściło w sobie gliniany
piecyk, nad którym wisiała półka, taszcząca mnóstwo wysuszonych
ziół. Wyszła nabrać wody ze studni, wróciła i zawiesiła
rondelek nad piecem, wrzuciła składniki, które rozpoznała i
zaczęła gotować napar. Zupa wystarczyła dla nich obojga.
Przez trzy dni
Ksenia i mag mieszkali w chacie. Ona nie wiedziała, dokąd ruszyć,
gdzie się schronić. W lesie wszystko było inne. Las miał duszę,
drzewa szeptały pomiędzy sobą, zderzając się drewnianymi
palcami, strumień, który płynął nieopodal, szemrał opowieści.
Ptaki wzbijały się wysoko, zwiastując płaczące niebo.
I dnia pierwszego,
kiedy deszcz dotknął trawy, drzwi do chaty otworzyły się.
- Ten dom nie jest
opuszczony. - Zagrzmiał głos przed nimi.
W drzwiach stanęła
kobieta w długiej sukni obwiązanej starym, brudnym fartuchem,
trzymająca wiadro wody ze studni. Ksenia przycisnęła malca do
piersi.
- Nie zrobię mu
krzywdy - rzekła – Możesz być spokojna.
Obie wymieniały
przez chwilę spojrzenia. Nieznany domownik lustrował ją
tajemniczym wzrokiem.
- Słyszałam, co
się stało.
Ksenia spuściła
głowę.
- Ten chłopak jest
magiem – Wskazała dłonią na zawiniątko. - Od dwóch dni wiatr
przemyka przez uliczki Ulfgradu, szepcząc historię o dziecku,
które zmieniło ogień w sople lodu wysokie na dwadzieścia stóp.
Zielarka odłożyła
wiadro i podeszła bliżej.
- Pokaż mi go –
Wystawiła ręce.
Wahając się
chwilę, Szara Kompanka ostatecznie podała dziecko nieznajomej.
- Jestem Beltane z
Towerage, druidka. - Beltane trzymała dziecko w ramionach, jak
własne, jakby już kiedyś je trzymała, jakby je znała od
urodzenia. - Znam matkę tego dziecka... Biedaczka, nic nie
wiedziała... Oddała go do wioski zupełnie nieświadoma
konsekwencji...
- Kim jest zatem
jego matka?
- Nikim, kogo imię
już byś kiedyś słyszała. Młoda i biedna dziewczyna, która
zmuszona była zamieszkać w burdelu ze względu na swoją rodzinę.
Imię ojca zaś znasz, jedyny, kto mógłby zostać jego ojcem,
jedyny czarodziej, który ma prawo robić to, na co ma ochotę,
gdzie i kiedy chce.
- Ruben Mac Ibar –
szepnęła Ksenia.
Ruben Mac Ibar nie
był człowiekiem honoru jak przystało na maga. Mieszkał w zamku,
bo mu na to przyzwolono. Czego tylko zapragnął zaraz dostawał.
Nauczyciel Logana Greenfielda, syna i następcy króla.
Jego codzienność
była monotonna, gdy trafił do własnych komnat po raz pierwszy.
Dostał nawet strażnika, który dzień w dzień stał przed jego
drzwiami i nie spuszczał z niego oka nawet przy wieczerzach, gdy
zasiadał na drugim miejscu po prawicy monarchy. Z czasem jego życie
stawało się w oczach nudne, dlatego pierwszą osobą, jaką obrał
sobie za cel był jego Templariusz. Ich nienawiść zrodziła się w
przyjaźń, dzięki czemuś, czym nazywano alkoholem. Jego życie
stało się równie wybuchowe jak on sam. Stał się stałym bywalcem
we wszystkich zamtuzach w mieście, wszystkich karczmach i oberżach,
co chciał, to miał. I nikt się przed nim nie ugiął. Nawet król.
- To dziecko...
Będzie powodem wielu konfliktów w przyszłości. Nie chodzi tu o
jego ojca. Jego moc jest potężna, a znaczy to, że jego ciało
przejmą demony, które mogą zmieść z ziemi wszystkie królestwa.
On nigdy nie powinien był się urodzić, nigdy nie powinien żyć.
Ale to nie jego wina.
Patrząc w oczy
chłopca, Beltane wiedziała, że powinien być już dawno martwy,
chociaż wcale nie chciałaby jego śmierci.
- Musisz stąd
odejść. Zajmę się dzieckiem, będę chować jak własne, nikt
się o nim nie dowie.
- Im starszy
będzie, tym jego moce przybierać będą na sile.
- Ale to jedyny
sposób, by przeżył.
Cześć, z tej strony Jill z Zaczarowane Szablony. Przy pobraniu szablonu pisałaś, ze bierzesz udział w losowania... i wygrałaś! Więcej informacji znajdziesz w notce [562-566]
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)