Rozdział
I
Hedin był magiem apostatą. Człowiekiem
obdarzonym mocą magiczną, żyjącym poza zasięgiem Kręgu Maginów
lub jakiejkolwiek Gildii Magów. Uciekł dwa tygodnie temu z Wieży,
a po dwóch dniach od tego wydarzenia, posłano za nim list gończy.
Templariusze nie szczędzili sobie także kłamstw na jego temat:
Hedin Mayladen z Ulfgradu, groźny apostata uzbrojony w silnie
zaklęcia entropii i przywołania, prawdopodobnie grasuje na
terytorium Halavadet, wciąż ukrywając się w głuszy. Na
traktach, we wsiach i miastach poprzybijano również orędzia z
podobną treścią i jego podobizną, co wcale nie wystraszyło maga.
Hedin wcale nie bał się templariuszy, setki razy wykiwał ich nawet
jako mały brzdąc, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji.
Jeszcze zanim trafił do Wieży, w wieku pięciu, może sześciu lat,
mały Ulfgardczyk, nie posiadający wówczas domu, ani rodziny,
sypiał gdzie popadnie: na farmach, w stogu siana, w wychodkach,
kurnikach, opuszczonych izbach i tak dalej. Jednym słowem wszędzie,
gdzie się dało, byle by przetrwać. Hedin już wtedy sprawiał
niemałe problemy: kradł co się dało, dokuczał innym, oszukiwał
i kpił ze szlachciców. Nastał jednak dzień, w którym pewna
farmerka wraz ze swym małżonkiem znaleźli śpiącego łobuza w
stogu swojego siana – wychudzonego, umorusanego, posiniaczonego i
śmierdzącego, w poobdzieranym odzieniu, z dwoma (ukradzionymi)
srebrnikami. I tak oto Hedin trafił do rodziny Mayladenów -
wieśniaków spod Ulfgradu. Traktował ich jak swoją prawdziwą
rodzinę, bo mimo tego, że było im ciężko utrzymać piątkę
dzieci, przygarnęli kolejne kłopoty pod swój dach zupełnie
bezinteresownie. Czuł się wśród nich dobrze, chociaż dzieciaki
Mayladenów zawsze na niego zrzucały winę i to on zwykle obrywał.
Całe dnie spędzał na podwórku, bawiąc się z rówieśnikami, a
gdy raz jakiś młodzik go zaczepił, ze złości jego palce zamienił
w bryłki lodu. Trzy dni później przybyli po niego czterej
templariusze, ogłaszając, iż zabierają go do Kręgu, gdzie
rozpocznie się kształcenie jego umiejętności.
Zanim się obejżał, stał się dorodnym
okazem podlotka, który zaczepiał każdą adeptkę, nie ważne czy
starszą czy młodszą, a zaklinacze byli dumni z jego znacznych
postępów w magii, potężnych zdolności i niesamowitego
potencjału. Swoją Próbę zdał dwa lata temu, w wieku zaledwie
dziewiętnastu lat i po raz kolejny udowodnił całemu Kręgowi, jak hojnie obdarzył go los. Hedin był ulubieńcem zaklinaczy, znawcą
entropii, najsłynniejszym adeptem sztuk magicznych. Jednym słowem -
ideał o atramentowych ślepiach, którego każdy chciał mieć dla
siebie. Tak, tak, był on niczym skrzący się lazuryt oświetlający
ciemną jaskinię. Właśnie tak postrzegany był przez starszyznę.
Przecież żaden starszy zaklinacz nie spodziewałby się, że tak
uzdolniony dwudziestojednoletni mag, może zostać apostatą, a tym
bardziej tego zdania nie podzielali templariusze – strażnicy
magów, pilnujący Gildii czy Kręgów. A czym tak na prawdę się
zajmują? Magowie winni są bowiem plugawych dopuszczeń.
Są oni najbardziej dostępni i podatni na
wszelakie bodźce ze świata wewnętrznego. Świata snów, lub krainy
umarłych - jak kto woli - gdzie żyją demony różnego rodzaju:
dobre i złe, potrafiące opętać ciało bezbronnego maga by żywić
się jego duszą. Brzmi przerażająco? Templariusze są zaś
odpowiedzialni konkretniej za to, by w razie czego unicestwić
demony, gdy te wydostaną się na zewnątrz. Zatem apostaci stają
się przestępcami w oczach wszystkich istot żywych, bo pragną
wolności żyjąc z dala od wieży. Są buntownikami, a co
najważniejsze - nie chcą się podporządkować templariuszom, co
oni odbierają jako wyzwanie i groźbę, bo nie mogą tego zdzierżyć.
Karą za apostazję jest zaś śmierć.
Bądź co bądź, nasz bohater obecnie
przebywał gdzieś w głuszy na granicy pomiędzy Halavadet a
Pyriomem i szczerze mówiąc przez ten tydzień najlepiej mu się nie
układało.
- A niech cię, drewno – Rzekł. – Nie mogę
cię uciąć, nie mogę cię podpalić. Cóż to się dzieje na
Arveta z tobą?
Drewno otworzyło ślepia wyżłobione w korze
ale nic nie odpowiedziało.
- I będziesz się tak tępo gapić? - zapytał.
Drewno nie odpowiedziało.
- Dobrze. Drzewo. Tak lepiej?
- Jestem starym drzewcem, apostato. Mówiąc
drewno, traktujesz mnie przedmiotowo, jakby życie nigdy nie zostało
we mnie tchnięte. - Kora rozdziawiła usta i popłynął z niej
suchy, ochrypły, przyjemny głos.
- Wybacz drzewcu, nie chciałem cię w żaden
sposób urazić. Marznę, potrzebuję ognia. Noce w głuszy bywają
chłodne.
- Jesteś magiem, rozpal go dłońmi.
- Moja moc tutaj zostaje czymś przygnieciona,
zakłócona. Czy użyczysz mi kilku swoich gałęzi?
- Postawiłeś szałas pod moją koroną,
powiesiłeś tobołki na mych ramionach, a twój kostur leży u moich
stóp. Czego jeszcze ode mnie oczekujesz?
Mag zastanowił się dłuższą chwilę.
Wytężył wszystkie zmysły jak najmocniej się dało. Otwarte
dłonie wystawił do przodu, jakby chciał czegoś dotknąć. Zamknął
oczy, napiął się jeszcze mocniej, a po chwili rozluźnił
wszystkie mięśnie. Gdy rozwarł powieki, ujrzał przed sobą
niewielkie, błękitne jęzory płonące nad ściółką.
Uradowany Hedin spojrzał na drzewca, ale
drzewo uśmiechnęło się i jego twarz wrosła w siwą korę.
Apostata westchnął, bo wiedział, że nie ma już z kim rozmawiać.
Dalej siedząc na starym pniaku, wyciągnął z kieszeni swojej szaty
długi, misternie zdobiony flet. Pochylił się nad błękitnym
ogniskiem i jął grać. Z instrumentu popłynęła cicha, spokojna
melodia. Hedin zamknął oczy i wczuł się w opowiadaną historię.
Po kilku chwilach dźwięki stały się bardziej skoczne. Mag
uśmiechnął się. Gdy grał, w głowie przewijały mu się różne
obrazy. Obrazy, które chciał pamiętać. Widział wszystko co
dobre, wszystko co piękne i błogie.Skończywszy grać, otworzył
oczy.
- Isara. Pieśń elfów z Inis Mony. - Szepnął
i zapatrzył się w dal.
Ułożył się głęboko w korzeniach drzewca i
zasnął.
- Hedin Mayladen, powiadasz? Chłopak, którego
Brutus przyprowadził tu piętnaście lat temu?
- Owszem, to on. Ciekaw byłem przez te
wszystkie lata, jakim cudem ten chłopak ma w sobie tak wielki
potencjał... - Przy zastępczyni głównego wartownika wieży,
Brutusa, Einglad, jako dyrektor Kręgu w Modrym Sombrze musiał
zachowywać należytą powagę i celowo oburzać się na zachowanie
Hedina, słynnego już w całym Halavadet. Szczerze mówiąc, Einglad
wcale mu się nie dziwił. Dyrektor miał już swoje lata, był
mądrym i sprawiedliwym dyrektorem, a także nauczycielem, rozumiał
niemalże wszystko, zwłaszcza, że spotkał się z wieloma takimi
przypadkami, a w młodości sam próbował wielokrotnie zbiegać z
Kręgu. No bo, kto chciałby całe swoje życie przesiedzieć w
jednym miejscu? Pomijając takie sprawy, jak zostanie misjonarzem,
głoszącym nauki o sztukach magicznych.
Hedina znał na wylot - był typem buntownika
wolności i podrywacza. Mayladen był jednym z jego ulubieńców,
choć sprawiał problemy wychowawcze – lubił wdawać się w bójki,
czasem i nawet w nielegalne pojedynki magów, które odbywały się w
piwnicach. Czasem więc i siedział w kozie.
- Rozumiem więc, Lavender, że skoro
interesujesz się jego egzystencją, zamierzasz wybrać się na
poszukiwanie tegoż apostaty?
- Otóż to – Rzekła Lavender. – Apostata
w Pyriomskiej Głuszy. Ciekawa jestem, na jak długo pozostanie żywy.
- Wypowiadając te słowa, uśmiechnęła się złośliwie.
- Zatem, komu w drogę, temu czas. Śpiesz się.
Lavender wyszła z gabinetu dyrektora. Musiała
jak najszybciej załatwić sobie transport.
***
Hedin nie pozostawał w tyle. Brnął naprzód
i naprzód. Przed zachodem słońca musiał być poza granicą, w
Pyriomie, a dokładniej w portowym miasteczku Sehafen. Nie mógł
ryzykować pozostanie na kolejną noc w głuszy. Demony i inne
plugastwa zapewne już go wytropiły, zwłaszcza, że jego uprzednie
obozowisko znajdowało się niedaleko Doliny Rozpusty – Krainy
duchów, demonów, potworów, a podobno także smoków. Tam
śmiercionośna magia zaś jest wszechobecna, nikt się tak głęboko
nie zapuszcza i nikt nie jest w stanie się jej oprzeć.
Nie chodzi o to, że Hedin się ich boi.
Chodzi tu o jego podatność na plugawe moce, potężne moce, na
które nie miał wpływu, które musiał omijać szerokim łukiem.
Zatem Hedin szedł na zachód do Sehafen, zanim
niebo okryje pomarańczowo-różowa płachta i nastanie ciemna noc.
Bezgwiezdna, cicha, zimna, skrywająca wielkie niebezpieczeństwa i
małe grzechy noc.
Szedł czujnie. Nawet maleńka wiewiórka
skacząca po gałęziach, czy sowa delikatnie pohukująca w oddali
nie umknęła jego uwadze. Badał każdy najcichszy szelest i starał
sobie racjonalnie tłumaczyć coraz to gęstsze, zagadkowe ślady na
ściółce. Kilka chwil później okazało się tak, jak
przypuszczał. Były to ślady niedźwiedzia. Zwierzę powłóczyło.
Prawdopodobnie zahaczyło o wnyk kłusowników. Hedin zakradł się
za jakieś drzewo. Wyciągnął palec wskazujący w stronę olbrzyma,
dyskretnie szepcząc zaklęcie. Z jego opuszki uleciał skrzący się,
błękitny kosmyk jakby włosów i niesiony przez wiatr, dotarł do
niedźwiedzia, okalając jego ranę. Magia uzdrowienia uleczyła ją
w oka mgnieniu. Teraz nie było po niej śladu, miś mógł tak jak i
Hedin, ruszyć w dalszą drogę.
Kilka razy mag podczas podróży robił sobie
przerwy, aby coś przekąsić i chwilę odpocząć, ale nie miał
poczucia czasu.
Pomarańczowe światło przedzierało się
przez wysokie korony drzew, oświetlając mu twarz. Dłonią okrył
oczy, aby go nie raziło. Niech to szlag, pomyślał. Słońce
zachodzi. Mimo to, wiedział, że jest już blisko. Zwierząt
było coraz mniej, a gęsty las stawał się rzadszy (przez ścięte
pniaki), co oznaczało, że osada ludzi wybudowana jest niedaleko.
Spojrzawszy ponownie w górę, na skrawku nieba
dojrzał, że pomarańczowy powoli zamienia się w granatowy.
Zwiększył tempo. Miał wrażenie, że droga się wydłuża i nagle,
niespodziewanie, mrok ogarnął wszystko: począwszy od Pyriomskiej
Głuszy, na palcach u stóp Hedina skończywszy.
Noc zaskoczyła go jakby specjalnie. Wyczuwał
złe moce i... ognisko. W pobliżu. Dały mu się słyszeć także
stłumione głosy. Zmrużył oczy. Zbliżył się powoli do grubego
pnia i oparłszy się o niego, spojrzał w stronę światła. Do
drzewa przywiązany był koń obłożony jukami tak, że trudno było
mu się utrzymać. Przy ogniu, który oświetlał ich twarze,
siedzieli dwaj mężczyźni i kobieta. Grzali ręce i szeptali.
- Odłączyła się... Też mi coś. Pewno ją
zabili – rzekł człowiek z blizną na twarzy.
- Przeszło od godziny tłumaczę ci, pacanie,
że się odłączyła. Niby jak wytłumaczysz fakt, że nie mamy
świstka? Co, że niby Kicek go zeżarł? - odezwała się kobieta
chrypliwym głosem.
- Pal licho świstek.
- Pal licho świstek?! Wiesz ile, do cholery,
starałam się, aby go zdobyć?! Teraz nie wejdziemy do miasta,
tępaki! - Kobieta była u granicy opanowania. Uderzyła rękoma o
kolana, wstała i kopnęła w drzewo. - Ukradła go! Teraz musimy
znaleźć jakiś sposób, by się przedostać do środka!
Kobieta miała rację, bez świstka dla
zwykłego człowieka to koniec świata. Bez ukazanego pozwolenia nie
wpuszczą. Ale Hedin był na to przygotowywany już od dawna.
Manipulacja. Jako jeden z nielicznych w Kręgu był manipulantem. I
już wiedział co zrobi.
- Mogę pomóc wam przedostać się na drugą
stronę.
Proszę wybaczyć, że tak długo nie dodawałam rozdziałów, chciałam zaczekać na szablon by mieć wszystko ogarnięte na blogu, ale rzeczywiście długo się nie pojawia, dlatego jednak postanowiłam dodać. Zachęcam do oceniania, gdyż sądzę, że jest to ogromną motywacją do dalszegopisania. Do następnego razu!
Bardzo podoba mi się charakter Hedina. Wybrałeś dosyć trudną tematykę. Magia i wszelkie rzeczy tego rodzaju są trudne do opisania. Tym bardziej podoba mi się to opowiadanie. Oprócz tego masz bardzo ciekawy styl pisania. Będę tu często zaglądać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło i wolnych chwilach zapraszam do mnie,
Hekate
Dzięki! Bardzo mi miło <:
UsuńOMG *_* To jest niesamowite. Połączenie Tolkiena, Skyrimu i Dragon age'a, hmm? Bardzo ciekawy pomysł. Ta historia dosłownie mnie oczarowała. *.* Mam tylko dwa zastrzeżenia. 1.Rzuciło mi się w oczy: obejżał. 2. Często powtarzasz był.
OdpowiedzUsuńMasz ogromny talent. Seriously. Zazdroszczę. Pisz drugi rozdział, bo się nie mogę doczekać. :)
Dziękuję. :) Postaram się zwracać większą uwagę na powtórzenia, a błąd już poprawiam. ;D
UsuńDodałam Twojego bloga do polecanych na swoim: http://whispersofcrystals.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń:)
Okej, dzięki. :>
Usuń