Rozdział II
Zakapturzony mag wyłonił się z ciemności, a
oni wstali z miejsc, łapiąc za broń. Ogień mistycznie oświetlał
jego sylwetkę.
- Ktoś ty? - Spytała kobieta, a jej wielki
miecz skierowany był prosto ku niemu.
- Apostata.
Teraz Hedin widział ich bardzo dokładnie.
Jeden z mężczyzn był ciężko opancerzony, a w dłoni dzierżył
topór. Człowieka z blizną przepasały ze wszystkich stron skórzane
pasy, a na nich jeżyły się ćwieki i kolce. Kobieta miała zaś
dziwaczne znamię na szyi, a kolczuga, w którą była ubrana,
wyglądała jakby nic nie ważyła.
- Apostata? A jak apostata miałby nam pomóc?
- Zaśmiał się sucho mężczyzna z toporem.
- Manipulacją.
- Rozumiem, że chcesz coś w zamian.
- Tak, pieniędzy. Albo was pozabijam. Podobno
jestem do tego zdolny. - Rzekł rześko Hedin, wyraźnie uradowany.
Bandyci milczeli.
- Tak się składa, że uciekłem i nie mam
kasy. Jak nie chcecie przystać na moją propozycję nie do
odrzucenia, stawiam sprawę jasno: giniecie we własnej obronie,
ja zabieram kasę, idę do miasta. Przystajecie: dajecie mi kasę z
własnej woli, nikt nie ginie, przedostajemy się do miasta, wszyscy
są szczęśliwi... To jak będzie? - Z ust Hedina uśmiech nie
schodził. Ta sytuacja bardzo go bawiła.
Opryszki spojrzeli po sobie.
- Nie mamy wyjścia. Niech będzie.
Hedin szczerzył się od ucha do ucha. Tak
naprawdę wcale nie chciał ich pozabijać. Co najwyżej ukradłby im
pieniądze i zwiał. Tak byłoby prościej. Nikt by go nie oskarżał.
Ale, że wcale niegroźni bandyci tego nie wiedzieli, dali Hedinowi
pieniądze. Co prawda nie było ich zbyt wiele, ale na piwo i jeden
pokój w karczmie starczą.
Szli, a Kicek stękał ze zmęczenia. Kilka
razy człowiek z blizną próbował zaatakować Hedina lub uciec ale
bez skutku – ostatecznie nabił sobie kilka guzów. Zaś z twarzy
apostaty uśmiech wciąż nie schodził, co jego towarzyszom bardzo
się nie podobało, więc Hedin robił im na złość.
Prędko okazało się, że port jest bardzo
blisko od obozu bandytów. Księżyc pięknie odbijał się od
niewzruszonej tafli wody. Kiedy znaleźli się pod bramą, Hedin
zdjął kaptur z głowy.
- Kiszka, zapukaj. - Rzekła kobieta.
Więc Kiszka zapukał.
- To tam? - Ozwał się nieprzyjemny, znudzony
głos z drugiej strony bramy.
- Otwórz bramę. - Rzekł Kiszka.
- A pozwolenie jest? - Zapytał wartownik.
- Nie. - Odparł Kiszka.
Kobieta z całej siły przyłożyła w
oszpeconą przez los, twarz Kiszki.
- To nie mamy o czym mówić. O tej porze tym
bardziej gości bez pozwolenia nie wpuszczamy. Trza dbać o
bezpieczeństwo.
- Jest, jest. Kolega się pomylił.
Wartownik rozsunął okienko i wychylił przez
nie głowę.
- Pokazać.
Hedin spojrzał głęboko w jego stare, szare
oczy, szepcząc, prawie niedosłyszalnie:
- Widzisz pozwolenie. Wpuszczasz nas. Widzisz
pozwolenie...
- A co ty, panie? Dobrze się pan czujesz?
Hedin zaklął. Strażnik lustrował go
wzrokiem.
- Manipulacja... - Szepnęła magowi do ucha z
kpiną towarzyszka, krzyżując ręcę na piersi.
Wartownik zasunął okienko.
- E, panie! Panie wartownik! Słuchaj no pan! -
Krzyczał człowiek z toporem.
- Czego?
- Wpuści pan nas, wie pan, on do medyka musi.
Wytrzeszczając nań oczy, Hedin zaczął
udawać, że nie czuje się najlepiej.
- Nie, nie wpuszczę.
- Latika, zrób coś. - Szepnął jej do ucha
Kiszka. Latika traciła cierpliwość.
- Jak pan nie wpuści, on umrze. To pana wina
będzie! - Ozwała się po chwili milczenia.
Wartownik rozsunął okienko. Hedin powtórzył
czynność, czując na sobie jego spojrzenie. Złapał się za głowę
i starał się udawać niepoczytalnego wiarygodnie.
- Nie.
- Panie. Wie pan, że jak to pana wina będzie,
to można do straży zgłosić? Do pierdla pana wsadzą! -
Przekonywała dalej.
- A prawdę mówicie? - Spytał wartownik i
spojrzał po ich twarzach.
- A jak inaczej, panie? Pocośmy kłamać mamy?
- Dobra, wchodzić. - Rzekł, zasunął okienko
i otworzył bramę, co zajęło mu kilka chwil.
Latika szła na przodzie, ciągnąc za sobą
Kicka.
- Ale cicho-sza. Jakby pytał co kto, to mówić,
że za pozwoleniem wpuścił ja was.
Hedin oddalił się szybko i niezauważalnie,
pozostawiając bandę daleko w tyle, gdy mieli problem z
pozostawieniem konia w miejscowej stajni.
Wąska uliczka była głośna i jasna – z
karczmy, jak głosił napis na tabliczce Pod Owrzodzoną Wiedźmą,
dochodziły śpiewy, wrzaski i ulatywały dziwne zapachy. Hedin
skrzywił się. Jakże zachęcająca nazwa. Tak, czy siak,
Hedin wszedł tam, zaciągając kaptur na głowę i nie pomylił się
w swoich przypuszczeniach. Gospoda była wypełniona po brzegi, a do
baru piętrzyła się długa kolejka. Zewsząd otaczał go smród
potu, piwa, i zapach - całkiem przyzwoity zresztą – potraw.
Miał wrażenie, że kolejka, w której stał,
nigdy się nie skończy. Stał tam i stał, i uderzało w niego
tysiąc różnych smrodów, omijało go tysiąc różnych, z dwa razy
większych od niego osobników (chociaż Hedin był wysoki), i ktoś
odkąd tu wszedł, obserwował go. Jak zdążył już zauważyć,
była to postać siedząca pod oknem, w rogu, zakapturzona i ciemna.
Z nikim nie rozmawiała, nic nie piła, nic nie jadła. Wciąż
patrzyła na niego.
- Co dla pana? - Zaskoczył go barman.
- Piwo i pokój na jedną noc.
- Osiemnaście srebrników, pokój numer 12 –
rzekł barman i wyciągnął rękę. - No dawaj pan, ludzie czekają.
Zapłacił, wziął klucz i odszedł. Po
chwili, gdy znalazł jakimś cudem wolne miejsce, zjawiła się
kelnerka, stawiając przed nim wielki kufel zimnego piwa.
- Smacznego – rzekła kobieta. – Aha –
miała już iść gdy odwróciła się na pięcie – tak w razie
czego, to nad karczmą zamtuz jest – puściła do niego oko na co
Hedin uśmiechnął się kretyńsko i odeszła.
Ciemna postać nie spuszczała z niego oka ani
na chwilę, czuł to. Obserwowała każdy jego ruch, słyszała każdy
jego oddech. Hedin nagle odwrócił się w jej stronę. Wniknął
głęboko do umysłu osobnika, mimo, że siedział dość daleko i
mówił do jego myśli: Kim jesteś? Czego chcesz? Ten
człowiek był jednak na to przygotowany. Skrzyżował palce u prawej
dłoni z tyłu pleców, pochylił się do przodu tak, jakby do niego
mówił. Hedin usłyszał przenikliwy, zimny głos, ku jego
zdziwieniu, kobiecy głos: Spodziewałam się twoich nędznych
sztuczek, apostato. Nie wnikniesz głębiej do moich myśli. Ale
następne słowa maga zmroziły jej krew w żyłach: Moje sztuczki
nie działają? Masz skrzyżowane palce u prawej dłoni za plecami,
wiem to. Zatem co powiesz na to? Przekazując tę wiadomość
kobiecie w myślach, Hedin wyobrażał sobie jej rękę za plecami.
Gdy już to zobaczył, ujrzał jak palce wykręcają się powoli w
drugą stronę, a potem jak dłoń dziewczyny kładzie się z jego
woli na stole.
I stało się – jej kości powykręcały się
przeraźliwie, bardziej niż tego chciał, a potem ręka rąbnęła z
hukiem o blat. Dziewczyna wydała z siebie stłumiony krzyk.
Trzymając myślami jej dłoń, jął wnikać ponownie w jej myśli
głębiej, tym razem z pozytywnym skutkiem, mimo opierania się
kobiety.
Pożar, łuk, strzały, elfy, puszcze,
ośnieżone szczyty gór, przyjaciele, rodzina, brat, przyjaciele,
brat, kłamstwa, zdrady, piwo, pieśni, elfy, znów brat, Kicek,
bandyci, Latika, Kiszka, Kicek, świstek, wartownik, karczma, plakat,
Hedin Mayladen z Ulfgradu, groźny apostata uzbrojony w silnie
zaklęcia entropii i przywołania prawdopodobnie grasuje na
terytorium Halavadet, wciąż ukrywając się w głuszy, apostata,
apostata, apostata. Przez jego głowe w ułamkach sekund
przewijały się obrazy, krótkie dialogi i przemyślenia wyciągnięte
prosto z myśli dziewczyny. Czuł, że kilkakrotnie próbowała
umknąć jego sile, dlatego ostatecznie nie zobaczył jej twarzy, ani
nie dowiedział się jak ma na imię, skąd pochodzi. Podejrzewał
zaś, że była elfką, łuczniczką, dziewczyną, która ukradła
bandzie Latiki pozwolenie na wejście do miasta. Kim jesteś?
Spytał Hedin jeszcze raz. Tym razem elfka odpowiedziała. Łowcą
głów. Za twoją wyznaczyli trzydzieści pięć tysięcy
srebrników.
Hedin puścił jej palce, które powróciły do
swej dawnej postaci i spojrzał na nią. Spod kaptura wystawała para
zielonych i przepełnionych szaleństwem oczu, mówiących Pragnę
cię zabić jak nikt inny.
Hedin uśmiechnął się do niej i zniknął, pozostawiając po
sobie w miejscu, w którym siedział niebieską, skrzącą się
mgiełkę i kurz z gospody.
Oszołomieni ludzie podskoczyli z wrażenia.
Jęli wrzeszczeć, krztusić się piwem i kasłać. Ale ona była
jakby nie wzruszona. Siedziała tam, gdzie wówczas siedziała,
księżyc, którego promienie wylewały się przez szybę, oświetlały
dziwacznie jej sylwetkę. Ręce tkwiły w bezruchu, położone na
blacie. Zmrużyła jedynie oczy. Bardzo dobrze wiedziała, że i tak
go znajdzie. I tak go zabije.
*.* Owww. Cudeńko. Aż mi słów brak. Wszystko idealnie. Mogę się tylko przyczepić, że zdań raczej nie zaczyna się od ale. Chociaż.. w wielu książkach pisarze nie zwracają na to uwagi, więc nie trzeba poprawiać. Życzę weny i oby 3 rozdział pojawił się jak najszybciej. :)
OdpowiedzUsuńWitam :) Twój blog został nominowany przeze mnie do Liebster Blog Awards. Więcej informacji na moim blogu :
OdpowiedzUsuńwhoa-nails.blogspot.com